Reklama

Powódź 2010

Serce płacze…

Niedziela lubelska 33/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Środa, 14 lipca. Kilka minut po 8.00 rano. Dziedziniec Centrum Duszpasterstwa Młodzieży przy ul. Świętoduskiej. Justyna Orłowska zbiera wolontariuszy, którzy pojadą pracować w okolice zatopionego podczas majowej powodzi Wilkowa. Cztery dziewczyny wsiadają do żółtej hondy. Grzesiek zabierze kolejnych pięć osób. Reszta musi poczekać, by odebrać wprost z dworca wolontariuszy z Łodzi. Za chwilę wszyscy ruszą do Chodlika. Tam, w budynku szkoły podstawowej, przekazanej tymczasowo wolontariuszom przez wójta gminy, stworzono bazę noclegową. Nikt nie mówi o niej jednak inaczej niż dom. Nic dziwnego. Wiele osób mieszka w nim od początku. Do kiedy zostaną? Do kiedy będą potrzebni.

Dobry duch bazy

Reklama

Kasia, „dobry duch bazy”, który dba o pranie, gotowanie i sprzątanie, jest tu niemal od pierwszego dnia powodzi. Wzięła tylko „wolne”, by pojechać do Lublina i obronić swoją pracę magisterską (na filologii polskiej KUL pisała o „homosovietikusie” w twórczości Ryszarda Kapuścińskiego). W lipcu miała jechać na letni obóz. Zrezygnowała, bo w Chodliku jest bardziej potrzebna. - Praca fizyczna nie jest mi wskazana, ale robię co mogę, by pomóc tym, którzy pracują, kując tynki, czy zbierając szlam - mówi z dumą świeżo upieczona pani magister. - Staram się ich trochę rozpieścić. Dziś na obiadokolację szykuję makaron ze smażonym boczkiem, zielonym groszkiem i sosem śmietanowym, do tego sałatka z pomidorów i białego sera w sosie z nutą bazylii, i ryż z jagodami z pobliskiego lasu ze słodką śmietanką.
Do tego, tradycyjnie już, na stole znajdą się kanapki z mielonką (Kasia znana jest także jako autorka 154 przepisów na dania z konserwy turystycznej) i dżemem. Po ciężkiej fizycznej pracy wolontariusze mają wilcze apetyty!

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Dobrze mi się tu mieszkało…

Z samego rana Kasia szykuje swoim „podopiecznym” kanapki z pasztetem i ogórkiem. Dwóch chłopaków łapie myjkę ciśnieniową i wsiada do samochodu pani Hani, jadącego do jej domu do Wilkowa.
- To dom, w którym mieszkali jeszcze moi dziadkowie. W zeszłym roku przeprowadziłam w nim generalny remont. Dobrze mi się tu mieszkało z moją astmą. Płuca wreszcie mi odpoczywały. Krótko trwało jednak to szczęście. Teraz i płuca cierpią, i serce płacze - zwierza się kobieta, która musiała przeprowadzić się do syna do Lublina. Codziennie jeździ jednak do Wilkowa. Sama nie dałaby rady uprzątnąć piętrowego domostwa. Pomagają jej młodzi ludzie z CDM. W zamian wozi ich z Lublina do Chodlika i przygotowuje obiad.
- Oczywiście, najwygodniej jest, gdy wolontariusze mieszkają w domu w Chodliku i rano mogą ruszyć do pracy. Nie wszyscy mogą jednak zostać na kilka dni - opowiada Tomek Danielewicz, koordynator prac. - Nawet ci, którzy dojeżdżają z Lublina, z dużym wyprzedzeniem zapisują się jednak na „listę obecności”. Zapowiadają, kiedy przyjadą. To bardzo pomaga w planowaniu działań na następny dzień. Lubię wiedzieć, przynajmniej w przybliżeniu, iloma osobami mogę dysponować, żeby ustalić, gdzie ich skierować.

Priorytet mają domy

Reklama

Ludzi wciąż jest jednak zbyt mało. Potrzeby są zdecydowanie większe. Wolontariusze przeprowadzili już rozpoznanie zniszczonych domostw. Wiedzą, gdzie mieszkają osoby samotne, chore, rodziny wielodzietne, ubodzy, czyli wszyscy ci, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Tym ludziom wolontariusze chcą pomóc w pierwszej kolejności. Na uprzątnięcie poczekać muszą także budynki gospodarskie. Priorytet mają domy. Nie wszędzie da się jednak wejść.
- Nasza praca to przede wszystkim usuwanie szlamu, porządkowanie domów i terenów wokół nich, sprzątanie, wywózka zniszczonych rzeczy. Ale to nie wszystko. Bardzo ważna jest też rozmowa, poświęcenie swojego czasu, pozwolenie na „wygadanie się”, rozweselenie maluchów, które straciły swoje pokoje, obdzielenie ich słodyczami - mówi Tomek. - Trzeba być więc też dobrym psychologiem i zwyczajnie, po ludzku, pochylić się nad powodzianami.

Zapłata czeka na górze

Nie jest łatwo. Najtrudniej powiedzieć samotnym kobietom, że już nigdy nie będą mogły wrócić do swoich drewnianych domów. Czasami wolontariusze nie są w stanie udźwignąć ich łez. Żeby ulżyć cierpieniu, wchodzą do domów i wynoszą pozostawione tam zniszczone rzeczy, które trafiają na śmietnik. W takich sytuacjach muszą interweniować koordynatorzy. Czasami nawet krzyknąć. Odpowiadają przecież za wolontariuszy. Nie mogą pozwolić, by stało im się coś złego w walących się domach. Każą natychmiast wychodzić. Zabraniają przekraczania progu walących się chatek. Jednocześnie pocieszają powodzian i szukają rozwiązań zastępczych.
- Dom trzeba rozebrać? Tak, ale jest jeszcze przecież „letnia kuchnia”! W dobrym stanie! Wchodzimy, skuwamy tynki, suszymy, robimy nowe i już ma pani ładne, wygodne mieszkanko! Za darmo? Oczywiście! Zapłata czeka na nas na górze!
Czasami w tych obietnicach jest jednak wiele życzeniowości. Wolontariusze nie dysponują bowiem sprzętem, który przyspieszyłby wykonywanie prac. Nie wiadomo jak długo będzie trzeba czekać na osuszenie budynków.

Czekamy na wszystkich

- Przydałyby się młoty udarowe, osuszacze, miksokrety - wylicza Darek, wolontariusz. - Wtedy prace poszłyby znacznie szybciej. Teraz robimy wszystko młotkami i szpachelkami, a nawet ich czasami brakuje.
- Może ktoś mógłby nam przekazać lub pożyczyć dobry sprzęt - marzy wolontariusz Janek. - Jest on tak samo potrzebny, jak transport i ludzie. O ludzi jest jednak najłatwiej. Z Łodzi przyjechali właśnie (co najmniej na tydzień) Aneta i Mariusz, licealiści. Nawet nie odpoczęli po jeździe w ponad trzydziestostopniowym upale. Rzucili tylko plecaki na polowe łóżka w bazie, przebrali się w odzież roboczą, złapali przygotowane im przez Kasię kanapki i ruszyli do pracy. W drodze jest już dwóch mężczyzn z Bytowa. Cały czas dzwonią też telefony koordynatorów. Przyjazd zapowiadają kolejni wolontariusze.
- Ci, którzy nie mogą wziąć wolnego, przyjeżdżają przynajmniej na sobotę - mówi Justyna Orłowska. - W ostatni weekend na terenach popowodziowych pracowało 170 „naszych” osób.
Ponad siedem godzin z Płużnicy w województwie kujawsko-pomorskim jechało 39 osób. Na kilka dni przyjechało dziesięciu Białorusinów, Gruzin i kilku Niemców. W środę dotarli też przedstawiciele Uniwersytetu Warszawskiego. Młodzi ludzie robili zdjęcia pracującym wolontariuszom. Opublikują je na swojej stronie internetowej. Liczą na to, że studenci, którzy je zobaczą, znajdą czas, by przyjechać i pomóc.
- Czekamy na wszystkich - mówi Ania, wolontariuszka. - Przyda się każda para rąk. Czekamy na ludzi młodych i starych, kobiety i mężczyzn. Żeby pomagać, nie trzeba nie wiadomo jakiej siły fizycznej. Najważniejsze są dobre chęci i gorące serce.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bóg lubi przychodzić do tych, którzy nie są już szybcy, ale są wierni

2025-12-29 08:26

[ TEMATY ]

Ks. Krzysztof Młotek

Glossa Marginalia

Karol Porwich/Niedziela

Jan pisze jak ojciec duchowy, który zna różne etapy dojrzewania. Trzykrotnie powtarza „piszę do was”, a potem jeszcze raz „napisałem do was”. Brzmi to jak rytm liturgii. Powtórzenie ma zakorzenić pewność, zanim padnie ostrzeżenie. Najpierw jest dar, potem wymaganie. Jan mówi do „dzieci”, „ojców” i „młodzieńców”. To mogą być grupy wieku, ale równie dobrze etapy życia wiary. „Dzieci” cieszą się przebaczeniem i znają Imię. „Ojcowie” znają Tego, „który jest od początku”, czyli trwają w kontemplacji, nie w nowinkach. „Młodzieńcy” są mocni, bo słowo Boże w nich trwa, i dlatego zwyciężają Złego. Słowo „trwać” (menō) jest tu kluczem. Zwycięstwo nie jest jednorazowym wyczynem. Jest owocem zamieszkania Słowa w sercu.
CZYTAJ DALEJ

Przyjście Jezusa na świat jest światłem, które oświetla nasze noce

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii Łk 2, 22-35.

Poniedziałek, 29 grudnia. Piąty Dzień oktawy Narodzenia Pańskiego.
CZYTAJ DALEJ

Nikaragua: „Kościół męczeński, być może bardziej niż wszędzie indziej na świecie”.

2025-12-29 18:02

[ TEMATY ]

Nikaragua

prześladowanie chrześcijan

Kościół męczeński

Karol Porwich/Niedziela

Kontrolowane Msze św., wyciszane tradycje religijne, księża zmuszani do wyjazdu z Nikaragui, czterech z dziesięciu biskupów na wygnaniu, zakaz przywożenia Biblii - w takiej sytuacji tamtejsi katolicy przeżywali Boże Narodzenie. Według francuskiego portalu Tribune chrétienne (Trybuna chrześcijańska) jest to obecnie „Kościół męczeński, być może bardziej niż wszędzie indziej na świecie”. A mimo to „pozostaje żywy, o czym świadczą na przykład niedawne święcenia ośmiu księży w katedrze w Managui”.

Boże Narodzenie odbywało się za zamkniętymi drzwiami świątyń, gdyż władze nie pozwalały na publiczne oznaki świąt na ulicach i placach, a nawet na widoczne dekoracje w oknach mieszkań. Taka sytuacja utrzymuje się od początku represji wobec Kościoła katolickiego, rozpoczętych w 2018 roku po wielkich antyrządowych demonstracjach, wspartych przez Kościół.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję